Rozdział 21 "bez mojej wiedzy"

420 20 0
                                    

Wtulił się w ciepłe i drobne ciało dziewczyny. Uśmiechnął się lekko czując pod ręką jej nagie udo. Przejechał ręką wyżej i delikatnie obciągnął swoją koszulkę, którą jej dał zasłaniając nagą skórę rudowłosej. Cicho mruknęła jeszcze bardziej się do niego przysuwając, aby po chwili obrócić się i wtulić głowę w jego tors.

Z czułością pogładził ją po kręconych ognistych puklach, w które wplątał palce. Ucałował ją lekko w czoło i zamknął oczy. Był rozluźniony jak nigdy. Dziewczyna jego życia spała w jego ramionach.

Miękkie pukle zaczęły łaskotać go po twarzy. Delikatnie dmuchnął, żeby się ich pozbyć, ale po tym, tylko większa ich ilość spadła na jego twarz. Mruknął niezadowolony i podniósł się otwierając oczy żeby wsunąć je za jej ucho, gdy zobaczył puszysty ogon Churcha.

Rozejrzał się po pokoju, w którym nie było śladu po dziewczynie. Zły przetarł twarz i oskarżycielsko spojrzał na kota.

- Jutro będziesz rakietą tenisową... Albo wycieraczką butów... Lub ścierą do podłogi kuchennej po eksperymentach Izzy, rozumiesz ? - zapytał zrzucając do z łóżka i kładąc się na boku.

Kot jednak znów wskoczył na łóżko i zaczął łaskotać sierścią twarz chłopaka.

- Nieznośny, wieczny sierściuch... - warknął zrzucając go po raz kolejny.

Kot miauknął przeraźliwie. Jace wstał myśląc jak szybko zabić kota, kiedy usłyszał, jak ktoś przechodzi koło jego pokoju. Położył się udając, że śpi. Drzwi powoli się otworzyły.

- Church ? - Usłyszał znajomy głos kota. - Pilnuj, żeby się nie obudził - wyszeptał Henry i zamknął drzwi.

Jace odczekał jeszcze chwilę, po czym zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać. Wziął broń, której nie zdążył zanieść do zbrojowni i już chciał wyjść na korytarz, kiedy zrozumiał, że ktoś zamknął drzwi runą. Przeklął pod nosem i zaczął wyciągać stelę. Wypalił runę i powoli otworzył drzwi.

Musiał przez chwilę przyzwyczaić do panującego na korytarzu mroku. Zobaczył jak Henry, powoli wychodzi z pokoju Izzy zamykając go i idąc do windy, którą pewnie chciał zjechać do kościoła i wyjść z Instytutu.

Poczekał chwilę, aż oddali się trochę. Zamknął drzwi i spojrzał na kota, który zadowolony siedział na łóżku.

- Udało ci się - mruknął podchodząc do okna. Powoli je otworzył i spojrzał na dół.

Wyszedł na parapet i zeskoczył lekko lądując na ziemi. Spojrzał na górę. Nikt nie zauważył skoku.

Noc, nie była cicha, czy ciemna. W Nowym Yorku noc pełna była neonów, świateł samochodów, ich klaksonów, dźwięku motocykli, krzyków, śmiechów i wołań Przyziemnych, wymieszanych w nocy z najróżniejszymi przedstawicielami Podziemia.

Jace powoli podszedł do głównego wejścia i ukrył się za rogiem budynku, gotowy w każdej chwili na skok do góry, gdyby Henry skierował się w jego kierunku.

Czekał chwilę, na to, aby zobaczyć, jak drzwi powoli się otwierają. Zakapturzona postać wyszła z Instytutu. Gdyby Jace nie spodziewał się Henry'ego nie zgadłby, że to on.

Jego chód jakby nagle uległ zmianie, był szybszy, zwinniejszy i jakby chłodny, strój również miał inny, niż ten, który zakładał na misje.

Zbiegł po schodach i zniknął za bramą Instytutu. Jace ruszył za nim. Wśród tłumu Przyziemnych wyróżniał się pewnością chodu. Zaczął go śledzić obawiając się, że obawy Aleca sprawdzą się i idzie na schadzkę.

KalekaWhere stories live. Discover now