- Czy muszę na głos przyznawać mu rację ? - zapytał Alec podchodząc do swojego parabatai, który dalej leżał nieruchomo na ziemi wpatrując się w sufit niemal pustym, niewyrażającym żadnego uczucia spojrzeniem.
- A czy możesz się zamknąć ? Lub nie. Powiedź mi dlaczego on radzi mi jak ocalić Morgensternów ? Przecież on jest od Clave, on...
- Bo może, mimo iż ich nie znał i jest wysłany z rozkazu Clave, również nie wierzy w ich winę. - Podał mu rękę. Jace chwycił się jej i ostrożnie podniósł się nie dotykając wbitego, w przerwę między deskami, miecza.
- Cóż, jestem przynajmniej pewny, że podłoga mu się nie podobała...
- Mama będzie zła...
- Albo uzna tę dziurę jako super miejsce na wetknięcie jakiegoś manekina na kiju, czy czegoś takiego... W ogóle gdzie Iz ?
- Poszła z Henrym. Uwierz lub nie, ale wolała odprowadzić go do pokoju w taki sposób, żeby nie natrafił na mamę... Woli abym najpierw załatwił to z Magnusem...
- Jak niby masz to z nim załatwić ? - zapytał Jace nie ukrywając zdziwienia.
- Wymieni czarami deskę podłogową... Może mama się nie zorientuje.
- Suma sumarum - dobrze, że Max tego nie widział. Nie popisałem się... Dałem się zrobić jak głupi dzieciak.
- Wiem jak cię pocieszyć - powiedział Alec kładąc dłoń na jego ramieniu. - Nie ty pierwszy i nie ostatni z nim przegrałeś. Nie masz się co mazać, skoro przegrałeś z osobą, z którą przegrać wcale nie jest trudno.
- Miło, że zaliczam się do długiej, według ciebie, listy pokonanych przez Henry'ego Bellefleur... Od razu mi się cieplej na sercu zrobiło - mruknął sarkastycznie kładąc swoje dłonie nad sercem i robiąc grymas, który miał być wyrazem ulgi. - A tak na serio - nigdy nie pisz przemów na pogrzeby... No chyba, że chcesz uciekać przed "pocieszonymi" żałobnikami. To już twoja decyzja.
- Może i przegrałeś, ale twój humor jest po prostu w szczytowej formie. Może następnym razem też przegrasz z nim pojedynek, a później wystąpisz przed publicznością ? Zarobisz miliony.
- Nie. Z większym powodzeniem zagrałbym... Hamleta.
- A nie Rolanda ?
Alec usłyszał parsknięcie. Jace powstrzymał się od śmiechu. Szatyn odwrócił się do niego i zobaczył jak ten przeczesuje swoje włosy i patrzy na niego z uśmiechem.
- Ja nie umrę pod świerkiem ? Sosną ? - zastanowił się chwilę, po czym pstryknął palcami. - Sosną ! Ja nie umrę pod sosną... Co najwyżej pod wieżowcem lub pod metrem... W końcu to Nowy York.
- Ty naprawdę musisz częściej przegrywać. Twój humor jest wtedy czarny jak demon jakiś...
- Zobaczymy jaki będzie twój, kiedy Maryse zobaczy tę dziurę...
- Właśnie dlatego może już chodźmy stąd... Nie chce tu wtedy być, choć może nie przyjdzie. Dziś jest sobota, jutro niedziela, więc bez treningów... Mamy szanse, że się o tym nie dowie.
- To głupie. My się tym przejmujemy, kiedy Henry to zrobił...
- Ale to i tak będzie twoja wina, bo ty go sprowokowałeś do : a. pojedynku b. takiego rozwiązania. Gdybyś zamknął jadaczkę nic by się nie stało i ona będzie o tym doskonale wiedziała. Twoje złote usta są już zbyt słynne...
- Och, daj mi w końcu spokój. I nie nazywaj mnie tak. To nie ja nakładam sobie tonę brokatu na twarz... - mruknął wychodząc z sali. - A potem obsypuje nim chłopaka, który wraca do domu wyglądając jak kula dyskotekowa...

CZYTASZ
Kaleka
FanfictionPo 10 latach od zniknięcia znów daje o sobie znać Valentine Morgenstern. Jednak to, co najbardziej dziwi, to fakt, że szuka żony i dzieci, które przecież zniknęły razem z nim, prawda ? Fanfiction "Darów Anioła" Cassandry Clare