11.W stronę piekła.

8.7K 514 46
                                    

Stojąc pod drzwiami z walizką, słyszę szmer i ciche przekleństwo dziewczyny. Uśmiecham się pod nosem, bo przez te kilka dni naprawdę się za nią stęskniłam. W końcu zamek wydaje głośny szczęk, a przede mną staje jeszcze nierozbudzona przyjaciółka.

-Dzień dobry, Bailly - śmieję się z jej otępienia.

Mój głos sprawia, że od razu podnosi głowę i chwilę później bierze mnie w swoje ramiona. Jest ode mnie wyższa, dlatego staję na palcach, żeby móc objąć ją jedną ręką.

-Jak było? - ożywia się nagle i odsuwa na tyle, żeby mogła na mnie spojrzeć.

-Genialnie, zrobiłam chyba ze sto zdjęć. Byliśmy nawet w archipelagu Fernando de Noronha - odpowiadam, przypominając sobie widok bajecznych plaż i nieskazitelnej wody.

-Opaliło cię i wyglądasz na wypoczętą. Jesteś pewna, że to robota tego całego archipelagu? - porusza zabawnie brwiami i całkowicie mnie puszcza.

-Nawet o tym nie myśl. Może i byliśmy w jednym pokoju, ale mieliśmy oddzielne łóżka. Poza tym Aiden zachowywał się, jak prawdziwy przyjaciel - podkreślam, wchodząc do mieszkania z walizką.

-Wyczuwam friendzone! - piszczy tak głośno, że echo nosi się po całej klatce i jestem pewna, że każdy sąsiad ją słyszy.

-A ja wyczuwam stąd na kilometr Branda - szepczę, kiwając głową w stronę jej pokoju.

Nie muszę czekać, a dziewczyna rumieni się i próbuje zasłonić to włosami. Śmieję się, gdy wystawia mi język i ucieka do siebie, żeby zająć się swoim chłopakiem.

Nie chcę spędzić całego dnia na leżeniu w łóżko, dlatego rozpakowuję walizkę. Upominki dla znajomych układam na biurku, a ubrania segreguję, żeby zrobić dwa prania.

-Wychodzicie? - pytam dwójkę, która wychodzi z pokoju mojej współlokatorki.

-Będziemy wieczorem - rzuca Brand i opuszcza mieszkanie, zostawiając Bailly w tyle.

Nie komentuję tego, patrząc jak na jej usta wpływa wymuszony uśmiech. Chcę już zażartować, że jej chłopak uciekł z powodu mojego wyglądu, ale on mnie wyprzedza.

-Jutro koniecznie pokażesz mi wszystkie zdjęcia i opowiesz ze szczegółami, jak było - mówi, przez co teatralnie przewracam oczami.

Zostaję sama z dwoma praniami do powieszenia, które kilkanaście minut później wieszam na ciemnym strychu. Drżę z zimną wracając na dół i zamykając drzwi na spust. Podłączam telefon do ładowarki i włączam go, bo już dawno mi się rozładował. Wcześniej na lotnisku musiałam skorzystać z telefonu Aidena, żeby powiadomić rodziców, że żyję i mam się wspaniale.

Z westchnieniem zadowolenia, idę do łazienki, żeby wziąć długi, relaksujący prysznic. Zużywam całą wodę, a kiedy wychodzę z kabiny pomieszczenie jest całe zaparowane. Owijam włosy ręcznikiem i to samo robię z ciałem, bo nie pomyślałam wcześniej o zabraniu świeżych ubrań.

Jest dopiero południe, ale nie zastanawiam się nad tym i ubieram krótkie spodenki od piżamy i szerszą bluzkę, która jest z miłego materiału. Pozwalam moim włosom wyschnąć, gdy dowiaduję się od ludzi z uczelni, co się działo i co powinnam nadrobić.

Na jednym z portali społecznościowych widnieje post ze zdjęciem klepsydry Ronniego Bollanda. Domyślam się, że ktoś wrzucił to po to, żeby powiadomić o jutrzejszym pogrzebie.

W ciągu ostatnich dni jakoś zdążyłam o tym wszystkim zapomnieć i nie widziałam, że wraz z moim powrotem złe myśli powrócą.

Odkładam laptopa na biurko i przeciągam się, patrząc przez okno. Dzisiejsza pogoda jest beznadziejna. Całkowicie inna, niż w Brazylii, gdzie wiecznie świeci słońce.

Mój telefon spada z półki, przez co uświadamiam sobie, że przez cały ten czas wibrował. Jęczę i modlę się, żeby ekran, który teraz styka się z podłogą był cały. Nie chciałabym mieć dodatkowego problemu i wydatku. Podnoszę urządzenie i z ulgą stwierdzam, że nie ma na nim nawet jednej ryski.

Zanim zdążę go odblokować i sprawdzić, kto prawdopodobne wysłał mi kilkadziesiąt wiadomości, widzę pojawiające się połączenie. I już wiem, że to on. Od chwili, gdy wysiadłam z samolotu, mój organizm zachowywał się, jakby wyczuwał jego obecność.

Tym razem nie odbieram. Patrzę, jak telefon wibruje i wyświetla na ekranie numer zastrzeżony. Odruchowo się rozglądam, ale to przecież głupie. Jestem u siebie i mimo, że Bailly tu nie ma, to powinnam czuć się bezpiecznie. Telefon gaśnie w mojej dłoni, ale nie na długo, bo nastaje drugie połączenie, a po nim następne i kolejne.

Nie wiem, jak to się dzieje, ale po chwili przeciągam zieloną słuchawkę i przykładam telefon do ucha. Chcę zacząć krzyczeć, ale nie robię tego. Zdenerwowana i sfrustrowana czekam na odzew z drugiej strony. Na coś bardziej konkretnego, niż cichy i równomierny oddech.

-Siedem razy - słyszę cichy pomruk.

-Co? - wypalam, zakładając wilgotne włosy za ucho.

-Wariuję, gdy ktoś ewidentnie mnie ignoruje. Czy chcesz, żebym zwariował, kujonko? - pyta w taki sam sposób, przez co jestem zmuszona całkowicie skupić się na jego mrukliwym głosie.

-Nie - modlę się, żeby mój głos był normalny.

-Więc odbieraj pieprzony telefon, gdy do ciebie dzwonię - wyobrażam sobie, że jest zły choć perfekcyjnie panuje nad swoim tonem.

Milczę, bo nie wiem, co mogę powiedzieć. W ogóle nie wiem, o czym mogłabym z nim rozmawiać i dlaczego dzwoni akurat w tym momencie.

-Ładna koszula - mówi chwilę później, a ja przetrawiam w skupieniu jego słowa.

Łapię niespokojny oddech, gdy w mojej głowie pojawia się jedna myśl. On to słyszy i reaguje swoim charskterystcznym chichotem. Teraz już wiem, że jego słowa były celowe. Myślę, że zawsze są.

-No dalej. Nie każ mi do ciebie przychodzić i to ty, przyjdź do mnie - wzdycha i znowu chichocze, jak jakiś szaleniec.

Otwieram usta, ale nic z nich nie wychodzi. Czuję ucisk w żołądku i chce mi się płakać, bo nie mogę znieść myśli, że on jest naprawdę.

-Kujonko, nie będę wiecznie czekał - wzdycha, a ja zdaję sobie sprawę, że zaczyna się irytować.

Zaciskam powieki i przygryzam wargi, jakby mogło mi to w jakiś sposób pomóc. Po długich sekundach zmuszam się do pierwszego kroku.

-I jeszcze jedno. Nie rozłączaj się - rozkazuje, mając z tego niemałą zabawę.

Stawiam kolejne kroki z telefonem przy uchu i otwieram drzwi. Jest środek dnia, a na klatce panuje kompletna pustka. Nie myślę o założeniu butów i robię kolejny krok w stronę piekła w swoich dużych, wełnianych skarpetach.

-Też czujesz ten dreszcz emocji, kujonko? - słyszę jego przeklęty głos przez urządzenie.




Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście, to ona idzie na strych, gdzie Justin pomoże jej ściągnąć pranie, bo jest miłym, uczynnym i tymczasowym sąsiadem xx

Weakness // Justin BieberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz