50.Wariat.

6.6K 510 127
                                    

Zbiegam na parter i gwałtownie podnoszę wzrok. Spotykamy się na ostatnim odcinku schodów, przez co gwałtownie się zatrzymuję. Mija kilka sekund zanim trzema susami pojawi się tuż przede mną, przez co niespodziewanie piszczę.

Unoszę dłonie, które lądują na jego klatce piersiowej, kiedy popycha mnie na ścianę z metalowymi drzwiczkami. Używa za dużo siły przyszpilając mnie do niej i wbijając palce w miejscu, gdzie mnie trzyma.

-Właśnie chciałem po ciebie iść - syczy, zniżając głowę.

Nie odzywam się, bo jestem pewna, że to co powiem tylko bardziej go zdenerwuje. Moja nieprzemyślana paplanina jest tutaj niepotrzebna.

-Jestem na ciebie zły, Carmen. Kompletnie nie umiesz się zachować - mówi ciszej, niż wcześniej.

Żałuję, że nie jest to najlepszy moment na uświadomienie mu, że jest hipokrytą. Choć to i tak nic by nie zmieniło.

-Nie chciałam ci przeszkadzać - chrząkam, a on zjeżdża swoim wzrokiem niżej.

Po chwili zabiera jedną dłoń z mojej talii i podnosi ją, żeby odsłonić moją szyję i barki. Zachowuje się jakby czegoś szukał, ale nie komentuję tego. Jest psychiczny.

-Musimy ustalić jakieś zasady - wypala, dając mi więcej przestrzeni i wracając wzrokiem do mojej twarzy.

To na pewno mi się nie spodoba. Sam sposób w jaki to powiedział mnie nie przekonuje.

Niezdarnie łapię go za kark, kiedy nagle mnie podnosi i kieruje się w dół schodów. Podoba mi się sposób w jaki mnie niesie, ale jestem zaniepokojona tym, co zamierza.

Nie potrafię określić momentu, w którym w naszej dziwacznej relacji pojawiło się tyle bliskości. Czuję się z tym sceptycznie.

Płynnie zajmuje miejsce kierowcy w samochodzie i nawet uchrania moją głowę przed uderzeniem w karoserię. Pochyla się i majstruje coś z lewej strony siedzenia, a ja próbuję się poprawić.

-Nie ruszaj się - jest rozdrażniony.

Wznoszę oczy ku górze, bo on nie może tego zobaczyć. Po chwili fotel odjeżdża trochę do tyłu, więc mamy więcej miejsca. Powstrzymuję westchnięcie i patrzę mu w oczy, które są skupione.

-Przed każdym wyjściem masz mnie poinformować - formalność i mina z jaką to mówi sprawia, że parskam śmiechem.

Zagryzam wargę, ale jest już za późno. Nie chcę, żeby jego szaleństwo wyszło na zewnątrz tylko dlatego, że nie mogę się opanować.

-Bawi cię to?! - niespodziewanie podnosi głos, jak nigdy dotąd, aż w reakcji podnoszę się do góry i odpycham od jego piersi.

Krzyczy, jak demon.

Agresywnym ruchem ściąga mnie z powrotem na swoje kolana i mierzy ciemnym spojrzeniem. Jestem w pułapce.

-Jeśli gdziekolwiek wyjdziesz, a ja nie będę o tym wiedział... Pożałujesz - ostatnie słowo odczytuję z jego ust, bo mówi to tak bezgłośnie.

-Wiesz... Czasami zastanawiam się czy nie byłoby lepiej, gdybym się wtedy nie odzywała, a ty po prostu mnie zabił - sapię.

-Też żałuję... Byłbym wtedy całkowicie wolny - jad z jakim to wypowiada dociera głęboko do mojego wnętrza.

-Dlaczego teraz tego nie zrobisz? Oboje bylibyśmy usatysfakcjonowani - moje tętno przyspiesza.

-Dobrze wiesz, dlaczego - prycha z obrzydzeniem puszczając moje ręce, które mocno trzymał.

-Nie chcesz mnie zabić, a raczej powinnam powiedzieć, że chcesz, ale tego nie zrobisz. Czy mam przez to rozumieć, że za każdym razem, kiedy cię zdenerwuję ucierpi ktoś mi bliski? - czuję gniew i ból.

-Słuchaj mnie, a nic takiego się nie stanie - zaciska szczękę, patrząc na mnie, jak na wroga.

-A jeśli zapomnę i wyjdę gdzieś bez słowa? - pytam choć nie widzę sensu dyskutowania z najprawdziwszym wariatem.

-Wtedy martw się o własny tyłek - odpiera od razu.

Nerwowo szukam w jego oczach czegoś co sprawi, że uznam wszystko, co powiedział za kłamstwo. Potrzebuję zapomnieć o złych słowach, które wyszły z jego ust.

-Bo tak go zleję, że za każdym razem kiedy gdzieś usiądziesz zastanowisz się nad swoim postępowaniem - dodaje.

Wydaję z siebie cichy okrzyk spowodowany przez jego groźbę i nagły uścisk na biodrach, kiedy mnie do siebie przyciąga. Nie ma żadnej delikatności w tym, gdy atakuje moje usta swoimi.

Zamykam oczy i nie mogę wyrzucić z głowy jednego powtarzającego się w niej słowa. Jest jak ostatni alarm.

Wariat. Wariat. Wariat. Wariat. Wariat. Wariat. Wariat.

Boleśnie jęczę, kiedy naprawdę mocno gryzie mnie w wargę. Unoszę się na nogach, żeby odzyskać trochę kontroli i wędruję dłońmi na tył jego głowy, żeby szarpnąć go za włosy. Trochę bólu mu nie zaszkodzi, a nawet należy.

Warczy gardłowo i brzmi jak pieprzone zwierzę. Dziwię się jakim cudem przez cały ten czas nie poszłam na policję, żeby się od niego uwolnić. Chociaż spróbować to zrobić.

Czuję jak jego dłonie wędrują do zapięcia moich spodni, ale nie robię nic, żeby przeszkodzić mu w ich rozpięciu. Pociąga w dół zamek i opiera swoją dłoń o mój brzuch zanim drugą odsunie moją twarz za podbródek.

Nasze oddechy się mieszają, kiedy na wprost siebie dyszymy. Złość go nie opuściła. Pomimo twardego wyrazu jego twarzy, czuję ją.

-Chcę za chwilę usłyszeć imię osoby, której będziesz się słuchać - ostrzega, na powrót napierając na moje wargi.

Puszcza moją brodę, żeby zacisnąć palce na moim biodrze, przez co marszczę brwi. Celowo robi to tak mocno, żebym wyraźnie to poczuła. Owijam wokół opuszków palców włosy pochodzące z tyłu jego głowy i ciągnę za nie, kiedy niemal brutalnie wsuwa rękę w moją bieliznę.

Wzdycham po czym cicho skomlę prosto w jego usta, kiedy czuję nieznane mi dotąd uczucie. Zaciskam mocniej oczy na dyskomfort spowodowany jego dwoma palcami wewnątrz mnie. Oddycham zdecydowanie zbyt głośno, ale przejmuję się teraz tylko gorącem.

Porusza ręką, a ja tracę władzę w nogach i ostatkiem sił opieram się całym ciałem o niego. Wykorzystuje to i jakby to było całkiem normalne wgryza się w mój odsłonięty obojczyk, przez co jęczę. Jeśli nie przestanie zostawi tam ślad swoich zębów.

-Możesz już mówić, chętnie posłucham - chrypi, śliniąc pulsujące miejsce.

Nie myślę o tym co właściwie robi swoimi palcami, że tak się czuję, bo nie mogę odzyskać nad sobą panowania. Nie mogę pohamować nawet tych bliżej nieokreślonych odgłosów, które co jakiś czas z siebie wydaję.

Po chwili nawet myślę, że jestem bliska omdlenia. Jestem pewna, że to się zaraz stanie i już sekundy później płaczliwym głosem wyrzucam z siebie jego cholerne imię, bo chcę, żeby jakoś mi pomógł. Moja głowa bezwładnie zwisa na jego ramieniu, a ręka resztkami sił wczepia się w jego włosy.

-Właśnie tak - jego zadowolony z siebie głos rozchodzi się w samochodzie.

Weakness // Justin BieberWhere stories live. Discover now