Rilienus nigdy nie lubił jeździć konno. Twarde siodło obrzydliwie obijało mu kości kulszowe i sprawiało, że do końca dnia chodził jak kaleka. Nie było jednak takiej możliwości, aby przebyć drogę z Radcliffe do Podniebnej Twierdzy w jakikolwiek inny sposób. Owszem, niektóre pomniejsze osady na Zaziemiu łączyły trakty na tyle szerokie, że dałoby się nimi przejechać powozem. Problem stanowiły jednak liczne miejsca, w których trakt zaczynał wić się pomiędzy z każdym dniem coraz bardziej ośnieżonymi górami i zmieniał w ścieżynkę tak wąską, że musieli jechać gęsiego.
Do tego dochodził jeszcze chłód. W nocy wszechobecny, czasem podkradał się do nich również za dnia. Rilienus próbował wtedy szczelniej owijać się grubym kocem, nie patrząc w oczy żadnemu ze swoich towarzyszy. To właśnie zrobił również teraz, gdy tylko słońce znalazło się w połowie drogi pomiędzy zenitem a horyzontem, a ich własna droga już drugi dzień prowadziła przez Góry Mroźnego Grzbietu.
– Jeśli już teraz jest ci tak zimno, to jak zamierzasz wytrzymać w Podniebnej Twierdzy? – sarknęła Morrigan. Jego słabość jakoś nigdy nie umykała jej uważnemu spojrzeniu.
– Dam sobie radę – odwarknął, z trudem powstrzymując szczękanie zębów.
– Jeśli chcesz, mogę ci oddać mój koc – zaproponował uprzejmie Hawke. Dla Rilienusa było to tylko dodatkowe poniżenie. Równie dobrze mógłby splunąć Vintowi prosto w twarz.
– Dziękuję, nie ma takiej potrzeby.
– Garrett, przypomnij mi proszę, jak nazywał się ten twój elf? – zapytała apostatka, zupełnie jakby temat cierpień Rilienusa był już zamknięty. Mag wiedział jednak, że to dopiero początek.
– Fenris. Nazywa się Fenris i nie należy do nikogo – odparł niechętnie Hawke, wyraźnie zniesmaczony podobnym pytaniem.
– Dlaczego nie zabrałeś go ze sobą? Też pochodzi z Tevinteru. Myślę, że on i Rilienus mieliby mnóstwo wspólnych tematów.
– Przydzielił sobie misję, którą chciał wypełnić samotnie. Dlatego nie mógł ze mną jechać.
– Och? A cóż to za misja?
– Szuka pewnego elfiego apostaty z łysym łbem błyszczącym jakby mu go ktoś nasmarował świńskim sadłem. Nie pamiętam już, jaki był właściwie jego problem z apostatami, ale gdyby jednak pojechał ze mną, dowiedziałabyś się o tym bardzo szybko. Cóż, nie martw się. Może następnym razem będziesz miała więcej szczęścia.
Morrigan najwyraźniej nie spodobała się taka odpowiedź, bo prychnęła na Hawke'a i ponagliła konia, by odjechać nieco do przodu. Garrett wzruszył ramionami, po czym puścił oko do Rilienusa.
– Nie przejmuj się nią – dorzucił Varric. – Zawsze jest taka kapryśna. A ostatni mężczyzna, któremu z taką wytrwałością dogryzała, został królem Fereldenu, więc zamiast się obrażać, powinieneś raczej...
O tak, łóżko było dokładnie tym, czego teraz potrzebował. Do tej pory, jeśli im się poszczęściło, zamieszkujący okolicę rolnicy pozwalali wędrowcom na przenocowanie na sianie w stodole, co najwyraźniej nie przeszkadzało nikomu poza Rilienusem. Było to o tyle zastanawiające, że biorąc pod uwagę status społeczny jego towarzyszy, zasługiwali na zdecydowanie lepsze traktowanie. A już na pewno należało im się coś więcej, niż skromne ognisko w lesie.
– Już niedługo twoje marzenia się spełnią – zażartował Hawke.
Rilienus zmarszczył brwi. Doskonale wiedział, że do Podniebnej Twierdzy czekała ich jeszcze daleka droga, ale nic nie wskazywało na to, żeby Czempion z niego kpił.
– Co masz przez to na myśli?
– Niedaleko mieszkają moi dobrzy znajomi. Prowadzą coś w rodzaju zajazdu, chociaż pełni również funkcję przydrożnej strażnicy.
– Chodzi ci o...? – Varric znacząco zawiesił głos.
– Nie inaczej.
Vint nawet nie zamierzał pytać, o co im chodziło. Rozmowy trojga jego towarzyszy pełne były podobnych niedomówień i zdążył już do tego przywyknąć. Nie rozumiał zupełnie, co takie tajemnice miały zmienić. I tak niespecjalnie interesował się ich sekretami, a tożsamość ludzi, którzy byli w stanie zaoferować mu noc w prawdziwym łóżku obchodziła Rilienusa jeszcze mniej. Gotów był zanieść do grobu każdą informację, jeśli to miało zagwarantować mu porządny wypoczynek.
Zgodnie z obietnicą Garretta po niecałej godzinie ich oczom ukazała się smukła wieża, przy której stał pokaźnych rozmiarów dom i wielka stajnia pełna koni. Dookoła kręcili się ludzie w lekkich mundurach ze skóry kolcogrzbietów, wzmocnionych srebrytowymi naramiennikami i nagolennikami. Prezentowali się co najmniej groźnie, ale nic nie wskazywało na to, by Hawke czy Varric byli zaniepokojeni ich obecnością. Przeciwnie, dość swobodnie spięli konie i popędzili na spotkanie strażnikom.
– Jest kapitan? – zapytał Hawke pierwszego lepszego wojownika.
– W domu. Teraz pewnie jest... zajęta. Ale ciebie na pewno przyjmie.
– Na to liczę. – Uśmiechnął się szeroko i polecił swoim kompanom zostawić konie w stajni, po czym jak gdyby nigdy nic wprowadził ich do domu, od przedsionka wołając: – Avelino, och, Avelino!
– Hawke! – krzyknął może siedmioletni chłopiec wypadając na nich zza rogu. Przy pasie wisiał mu krótki miecz w pochwie zdobionej godłem Kirkwall, a na plecach dźwigał starą, ale bardzo zadbaną tarczę, która sprawiała, że przypominał żółwia.
– Wesley!– odkrzyknął Czempion i pochwycił roześmianego malca w ramiona. – No, już, już, nie wierć się, to Morrigan pokaże ci sztuczkę.
– Tak. Na przykład błyskawiczne osuszanie kufla z piwem. Albo taktyczny odwrót.
– W tym pierwszym chyba jestem od ciebie lepszy – zaśmiał się Varric.
– Jesteś pewien, że nie w tym drugim? – sarknęła Morrigan.
Wesley chichotał w najlepsze w ramionach Garretta i przestał dopiero, gdy ten poprosił go o zaprowadzenie do matki. Chłopiec momentalnie spoważniał i jakby postarzał się o kilka lat. Z małą dłonią opartą na rękojeści mieczyka poprowadził ich wgłąb domostwa. Ich celem okazała się pokaźnych rozmiarów jadalnia, w której teraz przebywała tylko para w średnim wieku. Na widok przybyłych mężczyzna poderwał się od stołu i uśmiechnął pomimo zmęczenia.
– Garrett, Varric, dobrze was widzieć.
– Ciebie również, Donnicu.
– Wesley, proszę, idź zająć się bratem – szepnęła rudowłosa kobieta, nie ruszając się z miejsca. Chłopiec kiwnął głową i posłusznie wybiegł z pomieszczenia. Dopiero wtedy kobieta zwróciła umęczone oblicze w stronę gości. – Dobrze, że przyjechaliście. Nie jestem przyzwyczajona do życia na takim odludziu.
– Przepraszam, Avelino – wymamrotał Hawke i przytulił ją ostrożnie. – W tamtej chwili niespecjalnie mogłem zaproponować ci cokolwiek innego. A posiadanie Podniebnej Twierdzy w zasięgu ręki wydawało się...
– Garrett, nie mam do ciebie pretensji. To nie twoja wina, że Elthin... – zawiesiła głos i potrząsnęła głową.
– Jak on się czuje?
– Teraz lepiej, dużo lepiej. – Donnic wrócił do Aveiny i objął ukochaną ramieniem. – Od kiedy tu jesteśmy, nie stało się nic złego.
– Nawet pani nie wie, jak mnie to cieszy, pani kapitan – zaśmiał się Varric, siadając przy stole i chwytając za karafkę z winem.
– Ależ proszę, nie krępuj się – prychnęła Avelina, po raz pierwszy uśmiechając się zupełnie szczerze.
– Nawet nie zamierzałem.
– Nie przejmuj się, Hawke – westchnął Donnic i gestem zaprosił ich wszystkich do stołu, na którym rozłożono pokrojoną dziczyznę, różne rodzaje pieczywa i świeżych warzyw. – Są rzeczy gorsze, niż niemowlę, które wykazuje skłonność do magii.

YOU ARE READING
Dragon Age: Pojednanie
FanfictionNiektórzy mówią, że Inkwizycja rozpadła się i przestała istnieć. Że bez wspólnego celu, który ją jednoczył, straciła rację bytu. Że nie było już dla niej miejsca. Inni twierdzą, że umarła wraz ze zniknięciem Herolda Andrasty i bezpowrotnie opuściła...