Rilienus Taravyn ostrożnie wysiadł z łodzi i zachwiał się. Po raz pierwszy od kilku tygodni stanął na stałym lądzie i jego organizm gwałtownie sprzeciwił się podobnym rewelacjom. Vint zignorował mdłości i drżenie kolan, podniósł wzrok i zmierzył się z Redcliffe. Było jeszcze gorsze, niż się spodziewał. Słodki Stwórco, czy nigdy już nie uwolni się od smrodu ryb? Pogodził się z myślą, że w czasie morskiej podróży będzie musiał znosić podobne niedogodności, ale w głębi serca liczył na to, że gdy w końcu dopłynie do Fereldenu, wszystko się skończy.
Łudził się, oczywiście, i doskonale o tym wiedział. W swoich listach Dorian bardzo wyraźnie pozbawił Rilienusa jakichkolwiek wątpliwości, co do poziomu, na jakim znajdował się cały Ferelden. „Ubogie miasta, puste pola oraz lasy, wszędzie lasy, pełne niedźwiedzi, wilków i bandytów" – doskonale pamiętał te słowa, tak absurdalne pośród przepychu marmurowych sal Minratusu. Otoczony rzeźbami, arrasami i portretami przodków, ze złotymi talerzami pełnymi dojrzałych owoców w zasięgu ręki i kielichem ciążącym w palcach od słodkiego wina Rilienus czytał listy od byłego kochanka jak kolejną powieść o łowcy przygód, nie potrafiąc nawet wyobrazić sobie tego, z czym Dorian musiał się zmierzyć.
Teraz już wiedział, cóż, przynajmniej częściowo, i wcale mu się to nie podobało.
Redcliffe składało się głównie z doków, małej osady i górującej nad nimi twierdzy. Sama twierdza prezentowała się zadziwiająco majestatycznie. Gdyby nie wyraźne ślady zaniedbania i zdecydowanie zbyt licznych wojen Rilienus mógłby nawet pomyśleć, że mieścina nie była godna ani zamku, ani rangi arlatu.
Kapitan Isabela wskoczyła na pomost tuż obok Rilienusa i poklepała go krzepiąco po ramieniu.
– No, księżniczko, nie krzyw się tak. Może i do pięt nie dorasta Denerim, owszem, ale nie powinieneś oceniać Redcliffe aż tak ostro. Z resztą, nawet nie zdążysz się tu zasiedzieć.
– W Podniebnej Twierdzy jest lepiej? – zapytał z nadzieją Vint.
Kobieta poprawiła kapelusz, podzwaniając przy tym złotą biżuterią, której, zdaniem Rilienusa, miała na sobie zdecydowanie zbyt wiele. Zdążył już pogodzić się z myślą, że przybył do Fereldenu na pirackim statku, ale pani kapitan samym swoim sposobem bycia wciąż wymykała się wszelkim koncepcjom przyzwoitości, które wpojono mu jako potomkowi Taravynów i fakt ten wciąż powodował u niego lekki dyskomfort.
– Na pewno nie będziesz musiał przejmować się zapachem ryb.
– To wcale nie zabrzmiało pocieszająco.
– Witamy w prawdziwym świecie, księżniczko! – Kapitan zerwała kapelusz z głowy i ukłoniła się nisko, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że jej dekolt odsłaniał zdecydowanie zbyt wiele. – Jeśli skończyłeś się już nad sobą użalać, to pozwól, że zaprowadzę cię do tawerny.
– Do tawerny? Myślałem, że przyjdzie po mnie ktoś z zamku. – Kolejne rozczarowanie. Już nawet nie miał siły na gniew czy irytację. Z westchnieniem spojrzał na twierdzę i pożegnał się z myślą o uroczystej uczcie z arlem. – Prowadź – rzucił z rezygnacją.
Isabela uśmiechnęła się z ledwie skrywaną protekcjonalnością i skinęła dłonią na Plotkarza, który ruszył jak cień za swoją kapitan, obładowany bagażem Rilienusa, w tym owiniętym szczelnie kosturem. Wielki mężczyzna niewiadomego pochodzenia, ze skórą spaloną od słońca, nie odezwał się ani słowem przez całą podróż. Rilienus nie miał pojęcia, czy od urodzenia był niemową, czy może z jakichś przyczyn stracił język, czy po prostu nie miał ochoty na rozmawianie z Vintem. Nie zbliżył się do załogi wystarczająco, by zapytać ani o to, ani o pochodzenie przezwiska, musiał więc zadowolić się wyłącznie domysłami.
Droga przez doki i dalej, kamiennymi schodami w górę miasteczka, okazała się znacznie trudniejsza, niż Rilienus przypuszczał. Był przygotowany na natrętne spojrzenia mieszkańców Redcliffe i przekrzykujących się kupców, ale to, z czym musiał się zmierzyć, ponownie przypomniało mu listy Doriana.
– Pieprzony Vint.
Dreszcz przebiegł Rilienusowi po plecach. Zacisnął zęby i utkwił spojrzenie w butach idącej przed nim Isabeli.
– Na cycki Andrasty, tylko Magistra nam tu brakowało.
Ostrzeżenia przed niechęcią i strachem plebsu w bezpiecznym Minratusie wydawały się co najmniej idiotyczne. Sama myśl, że każdy mag z Tevinteru nazywany jest przez Fereldeńczyków Magistrem, wywoływała wyłącznie śmiech. Przecież był to tytuł przyznawany wyłącznie najstarszym magom z najznamienitszych rodów, którzy wchodzili w skład Magisterium! Rilienus nawet w najśmielszych snach nie pozwalał sobie, by marzyć o takim zaszczycie.
A tutaj? Tutaj „Magister" kojarzył się tylko ze złem wcielonym. Niewiedza, strach przed obcymi i ból wciąż świeżych ran spadły na Rilienusa z siłą smoka atakującego zagubione jagnię. I musiał się z tym zmierzyć zupełnie sam. Ani Isabela, ani Plotkarz, ani nikt inny nie mógł mu pomóc. Starał się po prostu nie zwracać uwagi na przekleństwa, zniewagi, spluwanie, na wszystko, co działo się dookoła. Skupił się wyłącznie na obcasach Isabeli i zapachu jej perfum. Pocieszał się, że niektórzy mieszkańcy miasteczka robili to samo – udawali, że Vint w ogóle nie istniał. Jakby mieli nadzieję, że dzięki temu naprawdę zniknie.

YOU ARE READING
Dragon Age: Pojednanie
FanfictionNiektórzy mówią, że Inkwizycja rozpadła się i przestała istnieć. Że bez wspólnego celu, który ją jednoczył, straciła rację bytu. Że nie było już dla niej miejsca. Inni twierdzą, że umarła wraz ze zniknięciem Herolda Andrasty i bezpowrotnie opuściła...