Moim Roman Empire jest fakt jak zazwyczaj nisko oceniane są filmowe biografie kobiet, czy przeróżne dzieła tworzone przez kobiety dla kobiet. Przede wszystkim to jest skierowane do krytyków z filmwebu. Tak, zdaję sobie sprawę, że każdy z nas ma swoje gusta, ale zauważyłam pewną powtarzalność. Weźmy pod uwagę „Barbie”, moim zdziwieniem było zobaczenie tak niskiej oceny tego filmu. Spodziewałam się przynajmniej coś w okolicy 7,0, a nie 6. Film został specjalnie zrobiony dla dziewczyn, przekazując wsparcie i odnalezienie się w tym wielkim świecie, i nieważne co zrobią czy jak się zmienią, zawsze będą wyjątkowe. Potrafiłam zrozumieć, że raczej płeć męska tego nie zrozumie, ale żeby w recenzjach nazywać to "mężczyźni i „laleczki”"? Albo jeszcze dawać negatywną opinię, bo film przedstawia i wyśmiewa patriarchat, mówiąc, że to dlatego, że kobiety nie doceniają facetów. Dlaczego faceci tak bardzo nie chcą żeby kobiety miały chociaż swojej jednej rzeczy tylko dla siebie, gdzie czują się bezpiecznie i zrozumiane?
Tak samo w niedawno wypuszczonej w europejskich kinach "Priscilla". Moim zdaniem Sofia Coppola postarała się ponownie trafić do pewnej grupy dziewczyn, które tkwiły w czymś toksycznym, też dając pewną wiarę, że nie są w tym same. Jednakże faktem jest, że biografia wypada mało charyzmatycznie, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że życie wcale takie nie będzie. To życie oczami Priscilli, nie wielkiej gwiazdy Elvisa, wybielanego przez lata pomimo swojego mocnego uzależnienia od leków.
Wiem, że moje zdania teraz wydają się być cringowe, czy oczywiste w tym, że świata nie zmienię. Chciałam gdzieś to przemyślenie publicznie zamieścić, żeby to spotkało jakkolwiek inne spojrzenie niż moich znajomych z prawdziwego życia. Mam nadzieję, że mnie chociaż tutaj ktoś zrozumie i będzie mieć podobne zdanie. Dziękuję bardzo za Twoją uwagę.