3/3
Podobne wrażenie wywarła na mnie Maja Lidia Kossakowska, gdy pierwszy raz przeczytałam „Siewcę Wiatru”. O kurcze, to było szaleństwo. Ta książka była jak cios prosto w duszę, a Daimon Frey stał się uosobieniem moich pragnień. Dumny czarny anioł z tatuażem salamandry na policzku i mieczem w dłoni. Burzyciel Światów, który na długo zapisał się w moim umyśle jako wojownik naznaczony boskim piętnem, a tym samym skazany na osamotnienie. Cóż za przejmująco sugestywna postać. Nigdy nie przestałam go uwielbiać i wciąż jestem w nim zakochana...
Co do mojej książki, a dokładniej tomu drugiego, to muszę Was przestrzec, że jest długi. Ten tom ma 10 rozdziałów, co w praktyce oznacza, że jest o 100 stron dłuższy od poprzedniego. Nie wiem, jak to się dzieje, ale jak wpadam w trans pisarski, to jadę jak szalona i nie włączam gps-u. W przeciwieństwie do wielu pisarzy idę na żywioł, pozwalając prowadzić się narracji i oddając we władanie mej wyobraźni. Może mi nie uwierzycie, ale ja nigdy nie wiem, co się wydarzy, bo nawet jak coś zaplanuję, to potem wychodzi inaczej. Podczas tych ostatnich kilkunastu miesięcy, gdy pisałam 3 tomy opowieści liguryjskich, mój mąż wielokrotnie mnie pytał, co dalej, jak to zaplanowałam i ja nawet byłam w stanie mu odpowiedzieć, a potem dawałam mu tekst do czytania i zaliczał grube zdziwienie. Ale już się przyzwyczaił.
To chyba i słabość, i siła mojego tekstu, bo z jednej strony taka spontaniczność odbija się na konstrukcji dzieła, z drugiej jest w tym jakaś pierwotna siła twórcza, której nie umiem się oprzeć. Niemniej jestem amatorką i wciąż jeszcze nieopierzoną twórczynią, która zalicza wpadki, ale samo pisanie jest wielką frajdą. I nie odmawiam jej sobie.
Mam nadzieję, że spodoba Wam się to, co przeczytacie, i że poczujecie oddech oręża i magii na karku. Tego wam życzę.
Dziękuję też tym z Was, którzy gwiazdkują. Wiadomo, że nie jest to obowiązkowe i można czytać, nie czyniąc tego, tym bardziej doceniam. Dziękuję.