72.

348 36 13
                                        

PoV Carrie

To wszystko działo się tak szybko... Kilka okien na górze się otworzyło. Zaczęli strzelać. W różne miejsca. Mnie szczęśliwie omijali, bo trwałam w bezruchu. Strzelali tam, gdzie coś się ruszało. Pytanie tylko, jak się dowiedzieli? Wątpię, aby Brian w jakiś sposób się zdradził. Jeden, jak najszybszy ruch. Prędko odskoczyłam w krzaki za ogrodzeniem. Przez przęsło takiego płotu strzały nie przejdą. Pobiegłam wzdłuż niego, ciesząc się, że był to prosty, betonowy płot, bez żadnych dziur, to jest, zdobień. Szukałam Briana. Trafił na mnie sam. I tu koniec dobrych wieści. On dostał. Nie były to typowe pociski, a raczej strzałki z piórami. Wstrzyknęli mu jakieś świństwo. Czuł się dziwnie. Chwyciłam go za nadgarstek i zaczęłam biec. Im dalej, tym lepiej. Nie zorientowali się od razu. Ale kiedy myślałam, że jesteśmy już bezpieczni, strzałka minęła mnie kilkanaście centymetrów obok nogi. Brian słabł. Wzięłam go pod ramię, starając się jak najbardziej odciążyć i gnałam maksymalną prędkością wśród drzew. Nie mieli szans nas dogonić. Nim by zeszli, przeszli na około furtką, lub przeskoczyli płot i przedarli się przez zarośla, zniknęliśmy na dobre. Adrenalina popędzała mnie do biegu. Byłam już wykończona, ale nie mogłam pozwolić sobie na zatrzymanie się. Chłopak stracił przytomność. Jedyny pocieszający fakt był taki, że do domku niedaleko. Obróciłam się. Ani śladu pogoni. Cisza. Niebo zasnuło się chmurami, powoli ciemniejąc. Nie znajdą nas dzisiaj. Tego jestem pewna. Tą samą prędkością dowlekłam chłopaka do domku i ostrożnie dostałam się z nim do środka. Tam zastała nas Patka. Widziałam przerażenie na jej twarzy. W jednej chwili stała się blada jak kreda. Niemal od razu rzuciła mi się z pomocą, wołając Tima. Wniosłyśmy chłopaka do kuchni. Pojawił się Tim

- Co się tam u licha stało?! - przejął ode mnie Briana, niosąc go z Patką na pryczę. Dyszałam ciężko, śmiertelnie zmęczona. Adrenalina jednak nadal buzowała mi w żyłach, zgarnęłam prędko apteczkę i rzuciłam ją Timowi

- Nie wiem, jakim cudem, wykryli nas. Nie tak dosłownie, wiedzieli po prostu, że ktoś jest. Mieli jakieś strzałki. Celowali tam, gdzie się coś rusza. Dlatego nie oberwałam. Nie wiem, jak było z nim, bo ucieczka była ważniejsza, a potem zemdlał... Nie zdążyli nas dorwać... Ja już... Sama nie wiem... - powoli docierało do mnie, jak blisko było do porażki. Tim na chwilę znalazł się przy mnie 

- Lepiej usiądź. Dobrze się spisałaś, ale zaraz podzielisz jego los, jeśli nie odpoczniesz - pokierował mnie w stronę pokoju. Kiwnęłam niemrawo głową i przysiadłam na swojej pryczy. Obserwowałam co robią z Brianem. Podali mu coś. Nie wiem... Wydawało mi się, że patrzę na to zza mgły. Albo jakbym była w kinie. Tylko to widzę, nie uczestniczę. Zmęczenie wzięło górę. Chciałabym powiedzieć, że emocje opadły, ale tak nie było. Boję się. Boję się, bo wydaje mi się, że zawiodłam. Może to moja wina? Może w jakiś sposób rzuciłam się w oczy, wybrałam złą kryjówkę...? I czy przybyłam dostatecznie szybko, żeby pomóc chłopakowi...? A właściwie to czym dostał...? Co jeśli umrze? Patka się załamie... Siedziała teraz zgaszona przy chłopaku. A ja nie byłam się nawet w stanie ruszyć, żeby jakoś jej pomóc. Wszedł i Toby. Rozmawiał chwilę z Timem. Też się zmartwił. Widziałam po jego twarzy. Moje oczy stopniowo odmawiały posłuszeństwa. Zamknęły się. A na policzkach poczułam coś ciepłego. To tylko atak, czy właśnie poryczałam się na misji? Hemolakria ujawnia się w różnych momentach. Dźwięki docierały do mnie jak zza mgły. Ktoś coś chyba do mnie mówił. Nie odpowiedziałam. Bo co miałam mówić? Nie zrozumiałam nawet, co mówi. I kto. Głowa zjechała mi w dół. Poczułam czyjeś ręce na ramieniu, przechylające mnie w bok. Potem ten ktoś położył też moje nogi. Na koniec poczułam coś, co mnie przykrywa. Jestem na siebie wściekła za tę słabość. Zamiast pomóc, czy choćby opowiedzieć czego się dowiedziałam, moje ciało właśnie wybrało sen. I zmusiło mnie do niego. Czuję się przez to okropnie...

PoV Toby 

To się porobiło. Brian - ranny. Patka - załamana. Carrie - wyczerpana. Tim - uosobienie zmartwień, niepokoju i bezsilności. A ja? Tkwię w środku tego wszystkiego, nie wiedząc w co ręce włożyć. Nie jestem dobry w pocieszaniu, boję się, że tylko rozzłoszczę Patkę, kiedy coś powiem. Z kolei Tim pewnie nawet mnie nie posłucha. Niby wie, że umiem być poważny, ale jest teraz tak zdenerwowany, że prędzej na mnie nawrzeszczy. Muszę jednak coś zrobić. Misja nie jest od panikowania, a im się chyba trochę o tym zapomniało. Podszedłem do Tima. Raz mnie śmierć

- Tim?

- Co? - no proszę, nie myliłem się. Ocieka nerwami

- Co zamierzasz robić - chłopak wyraźnie się zdziwił

- Co masz na myśli...? 

- Ja wiem, nerwy. Po mnie może tego tak nie widać, ale też się martwię. A nie możemy przecież siedzieć w miejscu. Mówiłeś, że mamy coś jeszcze dziś do zrobienia - nie będę go owijał w bawełnę. Widocznie się zezłościł. Zaczekałem na wybuch. Ale nie nastał

- Masz rację... - chwilunia... CO?!

- Słucham?! - Czy on mi właśnie przyznał rację?! Publicznie?! 

- Nie będę się powtarzał. Musimy działać. Toby, zostaniesz tu, dobra? Brian dostał ten lek od Operatora, który mniej więcej powinien zadziałać na wszystko. Musisz teraz reagować objawowo. Rozumiesz? Jak gorączka to dajesz coś na zbicie jej, nie? Ten specyfik wszystkoleczący nie działa tak, że wyleczy wszystko do końca. Tylko uchroni przed skutkami śmiertelnymi, dalej musisz ty działać, jasne? - spytał 

- Jasne, jasne. Słuchałem Operatora przecież - Tim machnął ręką

- Lepiej dmuchać na zimne. Wrócę tu w ciągu maksymalnie godziny. Idę im zostawić kamerę - powiedział

- Przyjąłem. Uważaj i nie daj się złapać - odparłem. Są chwilę, w których naprawdę potrafię być poważny

- Nie dam - Tim zgarnął kamerę i wyszedł. Usiadłem obok Patki. Zostaje najgorszy z możliwych etapów. Czekanie.

Nowe Życie|| creepypastaWhere stories live. Discover now